Wydarzenia

Poseł Norbert Kaczmarczyk: Musimy w najbliższych latach postawić na niskonakładowe alternatywy – jak soja, czy słonecznik

Rozmowa z Norbertem Kaczmarczykiem Posłem na Sejm RP, rolnikiem, przewodniczącym Rolnego Zespołu Parlamentarnego.

Panie Pośle, w ostatnich latach świat przeżywa wiele problemów. Jedną z gałęzi naszego życia, która przeżywa kryzys jest bezpieczeństwo żywnościowe, o którym często wspomina Pan w wywiadach. Czym ten kryzys jest dla zwykłego obywatela?
Proszę pamiętać, że jesteśmy obywatelami świata i Europy, jednak w pierwszej kolejności, jesteśmy obywatelami suwerennego kraju, Suwerennej Polski. Nie da się i nie można wartościować ludzi – każdy z nas ma ten sam status, niezależnie od statusu społecznego. Dlatego patrząc na to, co dzieje się wokół nas, czas zacząć bić na alarm, bowiem kryzys żywnościowy stojący za naszym progiem dotknie wszystkich. To od naszej reakcji i jej tempa zależy, czy się na niego przygotujemy, czy uderzy w nas, gdy będziemy nieprzygotowani. Przez wszystkie lata mojej pracy w Sejmie dążę do tego, by umocnić pozycję polskiego rolnictwa w powszechnej świadomości, bowiem mam wrażenie, że europejskie elity deprecjonują też ważny aspekt funkcjonowania państwa. Musimy mieć co jeść! Najpierw COVID-19, teraz wojna na Ukrainie – ostatnie wydarzenia uformowały efekt kuli śnieżnej, która lepiona była nad przepaścią a dziś zaczyna powoli toczyć się w naszym kierunku. Ceny produktów rolno-spożywczych są bardzo niestabilne, co ostatecznie uderza we wszystkich – począwszy na rolnikach, idąc przez konsumentów, na gospodarce państwa kończąc. Trzeba powiedzieć dosadnie – jeśli nic się nie zmieni, spichlerz świata zacznie płonąć, doprowadzając do kolejnego wielkiego kryzysu, jakie w XXI wieku – przykro to powiedzieć – nawiedzają nas regularnie. Uważam, że trzeba zacząć podejmować stanowcze i – być może – drastyczne kroki, by zabezpieczyć w tej sytuacji interes Polski. Nie możemy przejmować się eurokratami, bowiem sytuacja z gazem i Niemcami pokazała, że zdrowy rozsądek nie jest na naszym kontynencie standardem. Musimy sami zadbać o własne bezpieczeństwo żywnościowe, bowiem w dobie kryzysu nie będzie czasu na kalkulacje i szukanie rozwiązań. One muszą być tu i teraz. Trzeba wspierać rolnictwo na wszystkie możliwe i dopuszczalne prawnie sposoby.

W jaki sposób rolnictwo może walczyć z tym kryzysem?
Przede wszystkim rolnictwo, co pokazuje historia, to nieustanna ewolucja. Dlatego jestem zwolennikiem zmian i szukania alternatyw na mniej popularnych dotąd rynkach. Uważam, że jako Polska musimy w najbliższych latach postawić na niskonakładowe alternatywy – jak soja, czy słonecznik. W dobie wysokich cen nawozów i ich ograniczonej dostępności jako pierwszy w swoich wypowiedziach nawoływałem do „podniesienia nawozów” z pola, tj. upraw roślin intensywnie produkujących azot, które same ów pola wzbogacać będą w odpowiednie składniki odżywcze. Uprawa soi, bo między innymi o nią mi chodzi, zyskuje coraz większe zainteresowanie ze strony polskich rolników, bowiem poprawia ona strukturę gleby wraz z jej właściwościami. Można jej również używać w płodozmianie zbożowym, a biorąc pod uwagę czynnik finansowy, czyli dopłaty do jej uprawy i wynik ekonomiczny z hektara, soja staje się ciekawą alternatywą dla wielu gospodarstw. Z kolei słonecznik jest rośliną niskonakładową, co przy dzisiejszych szybujących cenach nawozów również powinno być brane od uwagę. W trakcie pracy na stanowisku Wiceministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi odpowiadałem za sprawy przetwórstwa i rozwoju rynków rolnych, promując m.in. właśnie niskonakładowe alternatywy. W 2006 roku został przegłosowany zakaz stosowania pasz GMO w Polsce. I jak do tej pory nie wszedł on tak naprawdę w życie, bo w Polsce brakuje innego białka dla zwierząt, dlatego sprowadzana jest soja i kukurydza GMO z USA. To kolejny problem – nierówne szanse. Polskich rolników kończy się poprzez to, że rzuca się hasła walki z GMO, a jednocześnie nie pozwala się im używać takich odmian i sprowadza się pasze GMO oraz zboże z Ukrainy, które jest produkowane w sposób nierespektowany przez kraje Unii Europejskiej. Kwestia importu z Ukrainy nie zaczęła się wraz z wojną. To jest hipokryzja i wykańczanie polskiego rolnika, bo z jednej strony nie wolno czegoś używać i mówi się o tym, że GMO nam szkodzi, a z drugiej strony nic się nie robi aby zabezpieczyć Polskę w białko i zabezpieczyć polskiego rolnika, który produkuje bez GMO i przegrywa tę rywalizację na rynku rolno-spożywczym. Cały czas rynek wart prawie 10 miliardów złotych jest kontrolowany i skupiony w rękach rolników zagranicznych. Przepisy zabraniają przedsiębiorcom ułatwionej i bardziej pewnej pracy na roli (zmodyfikowane genetycznie rośliny odporne są m.in. na niektóre z chorób), jednocześnie atakując ich na rynku żywnością, której sami produkować nie mogą. Prawo unijne uderza zatem we własne rolnictwo z dwóch stron, zamiast wspierać je każdymi możliwymi sposobami.

Niedawno przygotował Pan duży dokument, który złożony został jeszcze na ręce ministra Henryka Kowalczyka. Jak pisał Pan w mediach społecznościowych, to było „puszczenie oczka” w kierunku Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi, bowiem interpelacja miała aż 21 punktów. Jej tytuł też był podniosły – dotyczy bowiem zapobiegania kryzysom w polskim rolnictwie.
To jeden z najważniejszych dokumentów, określających pracę, jaką musimy podjąć w najbliższych miesiącach, a może latach. Spędziłem dużo czasu nad tym, aby zidentyfikować priorytetowe obszary w kontekście budowy i umacniania fundamentów polskiego sektora branży rolno-spożywczej. Liczba 21 nie była z góry założona, jednak budując ten dokument doszedłem do sklasyfikowania tylu sektorów, jakie należy umocnić lub uzdrowić.

Jakie to sektory?
Streszczając ten dokument, który w pełnej wersji dostępny jest na stronie Sejmu, chcę doprowadzić do sytuacji, w której nie tylko rolnicy, ale również zwykli obywatele, konsumenci, zrozumieją, jakich problemów doczekamy już teraz, za naszego życia, a nie kolejnego pokolenia, jeśli nie zaczniemy przeciwstawiać się absurdom. Weźmy na przykład zakaz rejestracji pojazdów spalinowych, który za nieco ponad dekadę miałby się urzeczywistnić. Wycofanie z kontynentu tak małego jak Europa podstawowego środka transportu wielu ludzi będzie dla globalnego klimatu zaledwie promilem potrzeb, a wpędzi w biedę i wykluczenie transportowe niemal każdego z nas. Jednak nie o samo poruszanie się tutaj chodzi. Taki zakaz to przede wszystkim droższa żywność i wszystkie inne produkty. Dlaczego? Transport produktów spożywczych to zaledwie wierzchołek góry. Jeżeli rolnictwo zostanie zmuszone do wymiany parku maszynowego budowanego praktycznie od transformacji ustrojowej w latach 90. ubiegłego wieku, to na odbiorcę końcowego przerzucone zostaną koszty takich inwestycji. Mamy za sobą wiele lat komunistycznego ucisku. Teraz, gdy po trzech dekadach budujemy się na nowo po oswobodzeniu, chce nam się narzucić kolejną komunę, tym razem nie czerwoną a niebieską. Wykluczenie transportowe, wywłaszczenie z domów, gdy nie spełnią wyśrubowanych norm – mieliśmy w polskiej historii okres zwany dwudziestoleciem międzywojennym, czeka nas trzydziestolecie międzykomunistyczne jeśli nic z tym nie zrobimy.

Czy patrząc na to, jak np. Holandia walczy z hodowlą można uznać, że Europa walczy z własnym rolnictwem?
Nie patrzmy na złe wzorce. To, co ostatnio wyprawia się za naszymi granicami, by zniszczyć europejskie rolnictwo jest niedopuszczalne. Za rządów Platformy Obywatelskiej blisko dekadę temu bito na ulicy kibiców. Dziś takie same wojny toczy się na ulicach z rolnikami, którzy chcą produkować żywność – podstawowy aspekt naszej egzystencji! Chciałbym zmienić wizerunek rolnika, który w Polsce, ale i w całej Europie jest deprecjonowany. Z rolników niektórzy politycy się śmieją, by później ochoczo wędrować do sklepu, gdzie bez problemu mogą kupić bułki, czy owoce. Jedzenie nie bierze się znikąd – mam wrażenie, że niektórzy o tym zapominają. Żywność ma być dostępna dla wszystkich, nie być dobrem luksusowym, bowiem jej niedobór doprowadzi nas do wielkiego kryzysu.

Przy okazji wizyty prezydenta USA Joe Bidena w Polsce przypominał Pan o niezrealizowanej obietnicy budowy infrastruktury rolno-spożywczej, która – gdyby powstała – na pewno zniwelowałaby część problemów, z jakimi borykamy się w ostatnim czasie.
Jeden z serwisów internetowych przygotował tabelę, z której wynika, że do innych państw Unii importowano w ostatnim czasie pasze, zboża, czy rośliny oleiste nawet w większej ilości, niż do nas. Sugeruje się ostatnio w mediach, że wszyscy radzą sobie z inflacją, a my nie. Otóż kraje europejskie poradziły sobie, bo to był zwykły import a nie zalew produktami, które nie powinny się w tych krajach znaleźć. Kraje, które i tak importowały zboże – choć zabrzmi to źle – są wygranymi wojny na Ukrainie bo mogły nabyć oczekiwany produkt taniej. Natomiast te, które w Unii Europejskiej eksportowały produkty rolno-spożywcze – jak Polska – oraz te graniczące z Ukrainą zaczęły mocno tracić. To prosta kalkulacja – trzymając się wojskowej terminologii jesteśmy na pierwszej linii frontu w tej spożywczej wojnie, którą Rosja wypowiedziała całemu światu zeszłorocznym atakiem. Dlatego budowa tymczasowych silosów, jakie Joe Biden zapowiadał podczas swojej konwencji zaraz po wybuchu wojny była iskierką nadziei, że dziś nie będziemy musieli bronić polskiego rolnictwa prze upadkiem. W sytuacji, w której porty czarnomorskie były zablokowane przez wiele miesięcy, wyobraźmy sobie, że Polska posiada dodatkowe zbiorniki na przykład na 10 milionów ton zboża. Kontraktujemy je z Ukrainą i sprzedajemy je bezpośrednio pośrednicząc pomiędzy naszym sąsiadem a państwami w Afryce. Zabezpieczamy w ten sposób polskie i europejskie rolnictwo, stając się jednocześnie godnym globalnym partnerem do wszelkiego rodzaju umów.

Czego brakuje, by Polska była samowystarczalna żywnościowo?
Gdy przy upadku komuny wiele lat temu prywatyzowano i likwidowano zakłady przetwórcze nie myślano, jakie będzie miało to dziś konsekwencje. Polskie przetwórstwo od tamtego czasu jest w agonii, dlatego dążę do jego odbudowy. Jeszcze jako wiceminister w resorcie rolnictwa byłem pełnomocnikiem rządu w tej dziedzinie, programując blisko 4,5 miliarda złotych na ten cel. Musimy iść śladem Niemiec, które głośno krzyczą, gdy im się dzieje źle, a same robią wszystko, by kosztem innych krajów wzmacniać swoją gospodarkę. Polska jest najważniejsza – to prosta maksyma, obca wielu ludziom w naszym kraju. Tak było z ochroną polskiej granicy, tak jest teraz z bezpieczeństwem żywnościowym. Nauczeni sytuacją w pandemii, musimy także skrócić łańcuch dostaw. Warto zaopatrywać sklepy lokalnie, również te wielkopowierzchniowe, bowiem ludzie będą wówczas czuli więź z miejscowymi produktami. Damy tym samym pracę rolnikom, a oni odwdzięczą się nam zdrowymi, lokalnymi produktami. Skrócenie łańcucha dostaw to także obniżka cen produktów rolno-spożywczych, na które spory wpływ mają koszty transportu, czyli wysokie ceny paliw.

Czy polskie rolnictwo ma zatem szansę być europejskim liderem?
Oczywiście! Już teraz nie mamy się czego wstydzić. Wartość polskiego eksportu stale rośnie. Będziemy budować siłę polskiego rolnictwa i przygotowywać ofensywę dyplomatyczną, której zadaniem będzie pozyskiwanie nowych kontrahentów zbożowych. Nie ma przeszkód, by Polska w czasach kryzysu żywnościowego rozdawała karty na europejskim i światowym rynku. Jako producent ogromnych zasobów żywnościowych musimy stawiać w pierwszej kolejności na własne produkty. Nie może dochodzić do sytuacji, w której pomidor polskiego rolnika kosztuje w polskim sklepie więcej, niż pomidor pochodzący z drugiego końca Europy. Zapewniam Państwa, sprawię, że polska żywność będzie naturalnym wyborem na polskim stole.

Kliknij i dodaj komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Góra